Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

Waryński kiwnął głową. Ona tymczasem wodziła paluszkiem po marmurowym blacie stolika.
— Co pan zamierza?
— Zemścić się! — krzyknął tak głośno, że aż ze zdumieniem spojrzał nań, stojący dotychczas ospale w kącie sali kelner. — Zemścić się za wszelką cenę! Odpłacić Verze za podłość! Niedopuścić do małżeństwa z Otockim!
— Hm...
Właściwie ostatnie życzenie „buldoga“, było Stratyńskiej całkowicie obojętne. O Otockiego wcale nie była zazdrosna i nie żywiła dlań głębszego uczucia, chyba pewną wdzięczność, w czasie pierwszego spotkania. Później, posądziwszy go o przywłaszczenie klejnotów — jęła nienawidzić z całego serca. Obecnie, gdy przekonała się o niewinności pisarza, stawał się on mało znaczącym pionkiem, w grze, choć mógł dopomóc do ostatecznego „pognębienia“ Very...
Gdyż...
Z właściwym sobie sprytem, jęła dziewczyna kojarzyć fakty w pewien logiczny porządek.
Vera chce wszystko sama opowiedzieć prezesowi — należy ją uprzedzić, odpowiednio oświetlając wydarzenia. Vera nie lęka się gniewu ojca — należy jego gniew i zazdrość tak podsycić, aby stały się straszne. Verę nie tylko raz na zawsze trzeba usunąć z drogi, lecz i poniżyć, okryć pogardą...

A nuż się rozmyśli i zerwie z Otockim, a Waryński cofnie kompromitujące zeznania? Tu niema chwili do stracenia...

114