Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

odemnie — przerwał Waryński te refleksje, widząc, że na twarzy dziewczyny wykwitł uśmiech — Uśmiecha się pani!... Wierzę!... Usunie to wiele przeszkód z jej drogi!... Ale, sądzę, że przez wdzięczność za „rewelacje“, zechce pani być moim sprzymierzeńcem i dopomoże w zemście...
— Chętnie!...
— Czy pani ma już jaki plan?
— Mniej więcej...
„Buldog“ aż podskoczył na swem krześle.
— Słucham? — oświadczył krótko, zapalając nerwowo nowego papierosa.
Stratyńska pochyliła się ku niemu i jęła szeptać cicho, lecz dobitnie, jakby pragnąc, aby zapamiętał jej „wykład“:
— Jeśli Vera pierwsza zawiadomi ojca i zerwaniu, będzie źle... Ojciec jest szlachetny, odczuje to bardzo, ale zrozumie pobudki które nią kierowały... Natomiast, o ile my uprzedzimy papę, że zdradziła go ohydnie... inna sprawa...
— Acha! — mruknął, poczynając pojmować.
— Rozgniewa się strasznie... a w gniewie bywa nieobliczalny!... Zazdrość starszego mężczyzny!... Wtedy pomiędzy nim a Verą, mowy być nie może o żadnem pogodzeniu.. Bo liczyć musimy się z faktem, że Vera ma kaprysy, nagle znudzi się jej Otocki, lub też on się cofnie... i pogodzi się z papą... O ile tak postąpimy, jak zamierzamy... zerwanie nastąpi bezpowrotnie...

— Świetnie! — zawołał.

116