Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Później gotowam wraz z panem udać się do Otockiego i mu oczy otworzyć... No, zły plan?...
— Pani jest genjalna! — odparł, skinąwszy głową z uznaniem.
Właściwie powinien był rzec — genjalnie przewrotna! Nie odczuwał jednak całej perfidji zamiarów dziewczyny. Nie odczuwał, że kłócąc ostatecznie Verę z prezesem, podrywał jej materjalny byt, a przez to częściowo i swój własny.
Chodziło mu o jedno. Gdy Vera pozostanie całkowicie osamotniona, gdy opuści ją zarówno Stratyński, jak i Otocki, wtedy, nie mając nikogo, będzie musiała do niego powrócić. Tak sądził, w swem zaślepieniu... bo mimo całej nienawiści i chęci zemsty nadal pożądał... tylko Very...
To też projekt Stratyńskiej wydał mu się znakomity.
Lepszy daleko, niźli załatwienie sprawy za pomocą browninga. Bo „buldog“ choć wyglądał bardzo srogo, w gruncie, lękał się krwawego czynu...
— Kiedyż zamierza pani rozmówić się z prezesem? — zapytał, pragnąc, aby to jaknajrychlej nastąpiło.
Spojrzała na wiszący nad kontuarem ścienny zegar.
— Druga... Ojciec jeszcze jest w domu... Pójdziemy natychmiast...
— I ja mam iść?

— Koniecznie!... odparła, powstając od stolika —

117