Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Verę i pod jego wpływem unika ostatecznej odpowiedzi?
Nieznośna zazdrość targnęła sercem prezesa?
Kto inny? Jął w myślach przebiegać znajomych „narzeczonej“ i nad nikim nie mógł zatrzymać się dłużej. Wszystkie wolne chwile przepędza wraz z nim, żyje w odosobnieniu, nie przyjmuje wizyt mężczyzn. Tylko Waryński? Ale to posądzenie śmieszne. Waryński przecież jest kuzynem Very, pozatem brzydki, nudny, mało pociągający? Prawdziwy „buldog“. Zresztą sama go chciała żenić z jego córką...
Tedy nie kaprys sercowy Very staje na przeszkodzie. Różne zachodzić muszą tu względy.
Może Vera nie chce wchodzić do rodziny, w takich, jak obecnie warunkach. Zraziła ją zaciekła nienawiść przyszłej „pasierbicy“, jej ucieczki z domu, jej walka, prowadzona z całą bezwzględnością, byle tylko nie dopuścić do zamierzonego małżeństwa. Choć wie, że to napół szalona dziewczyna, ulękła się tego nieokiełznanego charakteru, ulękła się jego córki, która nie cofała się nawet przed włamaniem i przed łączeniem się przeciw niej ze światem przestępczym! Bo i to jest znane prezesowi...

Jego córka! Ach, ileż dałby za to, żeby ona stała się inna! Czyż nie uczynił wszystkiego dla dziewczyny, co było w ludzkiej mocy, chcąc jej zabezpieczyć szczęście i dobrobyt! Choćby przez pamięć na matkę, na tę matkę, którą skrzywdził niesłusznie, a którą to krzywdę daremnie usiłował naprawić... Tymczasem... Wysiłki pozostały próżne, aczkolwiek zdawało się przez chwilę... A teraz... Nie pozostaje nic innego, niźli osadzić ją w domu obłąkanych...

120