Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

ściowemi przedmiotami, zaraz zażąda znacznego odszkodowania za rzekomo zabrane kosztowności.
— Słusznie...
— Sądząc, iż przestraszę się skandalu i aby uniknąć kompromitacji, zapłacę...
— Zażądała?
— Właśnie, że nie! Zaczęła pleść bez związku, że zwąchałem się z jej wrogami, że ponieważ wiem, iż to ujdzie mi bezkarnie, przywłaszczyłem sobie klejnoty i papiery... Że jestem łotrem nad łotrami i że ona się zemści... Wreszcie, trzasnąwszy drzwiami, uciekła...
— Warjatka?
— Czy jest warjatką, ty najlepiej mi powiesz!
— Ja?
— Bo tu właśnie rozpoczyna się nowa zagadka, a nie kończy...
— Mów wyraźnie!...
— Więc słuchaj! I ja w pierwszej chwili sądziłem, że jest to obłąkana, osoba dotknięta manją prześladowczą... Powoli zacząłem zapominać o całej przygodzie, poprzysięgając sobie nigdy w żadne „ocalanie“ nieznajomych się nie wdawać... Ale nastąpił dalszy ciąg...
— Ciąg dalszy?
— Tak! U ciebie, na zebraniu!
— U mnie? Na zebraniu? — Vera świetnie grała swoją rolę...
— Tam spotkałem nieznajomą!
— W moim domu, nieznajomą?

— Była nią...

7