Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ostrzegam...
— Vera ma kochanka...
— Precz!...
— Dla czego odkłada termin ślubu? Czy nie zauważyłeś, że staje się dla ciebie ozięblejsza?
Dziewczyna wiedziała, jak wygrać atuty. Gdyby z jej ust padły inne słowa, Stratyński zapewne przerwałby rozmowę i rozkazał córce wyjść z pokoju. Wszak już podniosła się jego ręka, wskazując w kierunku drzwi. Ale to, co posłyszał z jej ust, tak dziwnie zgadzało się z własnemi spostrzeżeniami, tak dziwnie się zgadzało z myślą, dręczącą go nie dawno, że wyciągnięta ręka mimowolnie opuściła się na dół.
Ambicję przezwyciężyła zazdrość starego mężczyzny.
— Kto? — wypadł z piersi, niby wbrew woli, chrapliwy wykrzyknik.
— Otocki! Przeszło od tygodnia łączy Verę bliski stosunek z Otockim!
— Otocki?
Nie mógł uwierzyć. Przecież Vera prawie nie widuje Otockiego. Raz, czy dwa na zebraniach. Nigdy pisarza u niej nie zastał i nigdy o nim nawet nie wspominała.
— Otocki? — powtórzył. — Niemożebne...
Aż drgnęła w duchu z radości. Połknął sprytnie zarzuconą wędkę. Teraz wiedziała już czem ojca przekonać.

— On! — zawołała, odgadując wątpliwości, nurtujące prezesa. — Urządzają się nadzwyczaj sprytnie... Udają, że nie znają się niemal... W rzeczywi-

124