Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otocki?
— Tak, Otocki! Utrzymuje z nim od dłuższego czasu bliższe stosunki... Sam wczoraj stwierdziłem, że wyszedł od niej nad ranem...
— Po mojej wizycie? — mimowolnie wydarł się okrzyk Stratyńskiemu.
— Zapewne! Kiedym zauważywszy to, zaczął robić wymówki, oświadczyła wprost, że ten gryzipiórek jest jej kochankiem... Przyznaję się, byłem tak oburzony, iż chciałem Verę zastrzelić na miejscu...
— Czemuż to tak pana oburzyło?
Waryński zrozumiał, że zagalopował się za daleko.
— Oburza mnie wszelka podłość! — mruknął.
Lecz prezes zimno nacierał dalej.
— Dlatego postanowił mnie pan uprzedzić?
— Nakazywał mi tak honor i sumienie...
— Hm...
— Widzisz, ojcze! — zawołała Stratyńska, pragnąc coś jeszcze oświadczyć, ale prezes ruchem ręki powstrzymał dalsze wywody.
— Hm — powtórzy, patrząc „buldogowi“ ostro w oczy — A może pan o Verę zazdrosny?
— Nie przeczę!
— Łączył pana z Verą również bliski stosunek?
— Od dłuższego czasu... Byłem jej pierwszym kochankiem...
Prezes drgnął, lecz opanował się natychmiast.
— Pierwszym kochankiem? A obecnie?

— Wszystko przez tego łajdaka Otockiego! — wyrwało się Waryńskiemu w nagłym przystępie nienawiści. — Traktuje mnie gorzej, niż psa...

128