Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

o pieniądze chodzi. Wyjedzie pan natychmiast z Warszawy. O ile zaś ośmieliłby się pan pozostać, lub napastował mnie, albo Verę, potrafię sobie poradzić... Znam tajemnicę sfałszowanych dokumentów i pańskiego prawdziwego nazwiska...
Waryński chciał coś mówić.
— Ani słowa!... Tam są drzwi...
„Buldog“ pojął, że wszelka chęć usprawiedliwienia się będzie daremna. Rzucił błagalne spojrzenie Stratyńskiej, jakdyby u niej szukając pomocy, ale ta, przestraszona obrotem, jaki przyjęła rozmowa udała, że nie widzi tej niemej prośby.
To też powoli wyszedł z gabinetu, z opuszczoną głową. Pocieszało go jedno. Miał otrzymać pieniądze. Natomiast rozumiał, że niemożliwa będzie dalsza zemsta. Gdybya nie wyjechał z Warszawy, albo chciał szkodzić dawnej kochance — prezes spełni swą groźbę...
W rzeczy samej, nie rychło Vera i prezes mieli posłyszeć o nim.
Tymczasem panna Stratyńska, pozostawszy sam na sam z ojcem, nie wiedziała, jak się zachować. W każdym razie cios został wymierzony celnie, odniosła zwycięstwo i chyba prezes na zawsze wykreśli „grzesznicę“ ze swego życia.
Teraz ona zajmie jej miejsce.
— — Ojcze! — szepnęła. — Te ohydne wiadomości sprawiły ci okrutny ból...

Stratyński, który obecnie siedział za biurkiem, ukrywszy twarz w dłoniach i oddychając ciężko, bowiem ponad siły mu była poprzednia rozmowa, pod-

130