Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie pozostaw tę sprawę! Jeśli jesteś niewinna rychło nauczę rozumu szantażystę.
— Czy nie lepiej, o ile uczynię to sama...
Prezes nie dał żadnej odpowiedzi, tylko skinął słudze ręką.
Lokaj wyszedł.
Dziewczyna szarpała w zdenerwowaniu batystową chusteczkę.
Co robić?
Jedyna nadzieja, — że może wzrokiem lub gestami nieznacznie porozumie się z Józkiem i zmusi go do milczenia. Może ten, trawiony wątpliwościami, przybył jeno, aby sprawdzić, czy jest w rzeczy samej córką bogatego prezesa, a ujrzawszy ją, uspokoi się i nie poczyni żadnych rewelacji.
Więc, odwagi!
Już z powrotem ironiczny uśmieszek jął zarysowywać się dokoła jej ust, gdy posłyszała głos ojca:
— Wyjdź....
— Ja mam wyjść?
— Tak! Chcę w cztery oczy rozmówić się z tym jegomościem.
Poczuła, jak wszystko w niej zamiera.
— Ależ, papo....
— Bądź łaskawa zastosować się do mojego życzenia....
— Ojcze! — wykrzyknęła żywo. — Toć on może kłamać, obrzucać niewiedzieć jakiem błotem... Skoro wyjdę, któż mu zaprzeczy?... Uwierzysz jeszcze kalumniom...

— Potrafię odróżnić kłamstwo od prawdy...

136