Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

w swych wyznaniach nie zataił najbardziej drastycznych szczegółów. Z miny Stratyńskiego łatwo mogła poznać, jakie to uczyniło na nim wrażenie. Po raz pierwszy w życiu straciła całkowicie zwykły tupet, nie wiedząc, ani co mówić, ani co czynić, aby wybrnąć z matni.
— Wejdź! — powtórzył prezes, pochwyciwszy ją za rękę i wciągając niemal siłą do gabinetu.
Nieprzytomna, nie śmiąc oczu podnieść na ojca, znalazła się w pokoju.
— Ten pan twierdził przed chwilą — zawołał z gniewem Stratyński — że byłaś jego kochanką!... Niechaj w oczy ci to powtórzy!... Ładnych rzeczy się dowiaduję!...
— Ja... ja... go... nie znam.
— Nie znasz go?
— N...i...e... Widzę pierwszy raz.
Jednocześnie dawała rozpaczliwe znaki Józkowi, aby ten potwierdził jej słowa i wyparł się z nią znajomości, chcąc jeszcze ratować sytuację. Ale Józek albo nie dojrzał tych znaków, albo udał, że ich nie widzi, uważając, że cofnięcie poprzednich zeznań zepsuje mu jego własne „jenteresy“. Przeciwnie przeczenia dziewczyny podnieciły go bardziej.
— Jakto nie zna! krzyknął z oburzeniem — A kto latał na melinę... na Czerniakowską?... Nie świć, panna...
— Pomyłka!... Bierze mnie pan za inną osobę...

— Inne osobe... inne osobe! — przedrzeźnił — Jam się prosił na kochanka... czy panna sama... po nocy tamuj mnie szukała?... Kto trajlował, co ben-

142