Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

dziem mąż i żona?... Co wszystko bez złość ojcu... niby prezysowi... Że jak mnie, panna, do domu sprowadzisz a pokażesz... kupe forsiaków na stół wywalom...
— Kłamstwo!
— Ja łże? A to ci czelna dziewucha! O rany!... Dzisiaj mnie rankiem całowała... a tera się zapira.... Ale czekaj! Moja bendzie prawda!... I Jengutowa cię pozna... i stróż poświadczy...
— Ojcze... brudne wymysły... szantaż...
Prezes wiedział, co chciał wiedzieć: Postanowił przerwać wstrętną scenę. Józek jeszcze chciał mówić. Skinieniem ręki nakazał mu milczenie. Musiał przed łobuzem ratować honor rodziny.
— Moja córka jest niespełna rozumu! — wyrzekł powoli. — Jeśli dopuściłem do waszej rozmowy, to tylko chcąc się przekonać czy nie zaszła pomyłka, co do osoby! Jest obłąkana... Pan wiedział o tem doskonale! Zresztą sam to zaznaczył... Gdyby się pan zjawił do mnie po pierwszej jej wizycie... na Czerniakowskiej... czułbym dlań wdzięczność wielką i wynagrodziłbym hojnie... Lecz pan wolał „robić“ z nią do spółki różne „wyprawy“, a dopiero, kiedy nadzieje na suty łup zawiodły, pojawia się, pragnąc otrzymać zapłatę za milczenie...
— Jaśnie panie prezysie...

— Proszę nie przerywać! Pańskie milczenie jest mi zbyteczne! Moja nieszczęśliwa córka znajdzie się w domu zdrowia, a pan powinien odpowiadać za wykorzystanie stanu nieprzytomności istoty chorej!
Zrozumiano!
Właściwie moim obowiązkiem by-

143