Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

, że nie był w stanie zająć się żadną pracą. Otwierał jakieś książki, przewracał w nich kartki, aby je zamknąć natychmiast i stwierdzić ze zdziwieniem, że pochwycił wcale nie ten tom, jakiego szukał. Usiłował pisać, lecz i te usiłowania spełzły na niczem i ze złością przekreślił parę z mozołem rzuconych na papier wierszy.
Cisnął pióro, powstał z miejsca i pochwyciwszy kapelusz, wybiegł z mieszkanka.
Dochodziła druga. Do piątej daleko.
Aby zabić czas, wstąpił do pierwszej po drodze restauracji, ledwie tknął podane potrawy, później długo wyglądał przez okno na ulicę, paląc papierosa za papierosem i wciąż patrząc na zegarek.
Czas wlókł się, jak na złość, powoli. Ledwie posuwały się wskazówki zegarka. Dopiero trzecia.
Pójdzie w Aleje i usiądzie na ławce. Tam znajdzie się bliżej Very. Może ją spostrzeże, gdy będzie powracała do domu.
Wstał, zapłacił i opuścił restaurację.
Dzień był pogodny, słoneczny. Roje przechodniów zapełniały chodniki, potrącając się nawzajem i spiesząc za swojemi interesami. Sznury samochodów, niby rozhulane potwory, pędziły jeden za drugim, znacząc swą obecność przeraźliwym rykiem sygnałów. Życie wielkiego miasta tętniło w pełni.
Ledwie Otocki uszedł parę kroków, ktoś z tyłu dotknął jego ramienia.

Stał za nim pan Tonio, jak zawsze wytworny, a monokl w lewem oku połyskiwał zwycięsko. W klapie nieposzlakowanego szarego garnituru tkwił goź-

149