Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Stratyńska, niezrażona sztywnem, prawie niegrzecznem zachowaniem się Otockiego, zapytywała dalej:
— Co się stało? Nowe plotki?
— Nie... nic...
— Czemuż pan taki skrzywiony?
— Zdaje się pani?
— Zdaje mi się? Hm... Widzę, że pana niezbyt cieszy spotkanie ze mną. Ale trudno... Porywam pana... Musi pan mnie odprowadzić...
— Ja mam panią odprowadzić?
— Koniecznie... Idę na ulicę Szopena... Pogawędzimy po drodze.
— Niemożliwe! Mam pilne sprawy do załatwienia...
— Żadnych wymówek...
— Zapewniam...
— Nic się panu nie stanie, o ile mi parę chwil poświęci!...
Ujęła go pod ramię, pociągając prawie siłą za sobą.
— Literaci — rzekła — są kapryśni, niczem kobiety... Muszę pana rozchmurzyć!
— Kiedy...
Wściekły, szedł obok Ryty, przeklinając w myślach dziewczynę.

Stratyńska wszakże nie na żarty zamierzała rozruszać pisarza. Plotła o tem i o owem, raz po raz wybuchając śmiechem i poufale zaglądając w oczy Otockiemu. A zachowanie się jej było tak miłe i ujmujące, że gdyby nie wiedział, co o pannie sądzić i nie pod-

153