Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

malna? Bo ja wiem... Podobno ma jakieś szusy... Lecz, żeby do tego stopnia...
— Wszystko jednak za tem przemawia!... Walizka napełniona staremi gazetami, opowiadane przez nią fantastyczne bajeczki... Widocznie ulega dziwnym napadom, w czasie których ucieka z domu nie wie ani co mówi, ani co robi, a potem powraca do przytomności... Tak tylko sobie tę całą historję umiem wytłomaczyć... Bo u ciebie na zebraniu czyniła jaknajlepsze wrażenie... Wytwornej, zrównoważonej, nawet bardzo miłej osóbki... Oczywiście nie chciała się przyznać do znajomości ze mną, gdyż albo nic nie pamięta o całej przygodzie, lub też jeśli nawet pamięta, to mocno jej się wstydzi... Bardzo ciekawy psychologicznie wypadek...
Vera najlepiej wiedziała, co sądzić o tym „ciekawym psychologicznym wypadku“, przytwierdziła jednak z przekonaniem.
— Może masz słuszność...
Ale w głowie Otockiego zrodziło się nagłe podejrzenie.
— Oj, Vero! Czyś ty aby ze mną szczera?
— Czemuż nie miałabym być szczera? — lekko zmięszała się piękna pani.
— Bo... bo... Widzisz, wciąż przypomina mi się tamta rozmowa, którą podsłuchałem... Rozmawialiście ze Stratyńskim o jakiejś dziewczynie, która uciekła... Wytłomaczyłaś mi wczoraj, że o służącą chodziło... A nuż to nie służąca... a Ryta? Toć byliście niezwykle zaniepokojeni?

Vera poczerwieniała, a w głosie jej zadźwięczał gniew.

10