Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

słuchał rozmowy Very z prezesem, poczułby się znów rozbrojony. Ale obecnie nie dał dostępu do serca słabości.
— Nie nabierzesz mnie! — zauważył w duchu cynicznie. — Nie otumanisz powtórnie! Mam jej przerwać? Powiedzieć, że dowiedziałem się prawdy? Że nie tajna mi jest historja z żółtą walizką? Że wstrętnie postępowała, szantażując Verę i ojca i że nadal obrzydliwą gra komedję? Poco? Naco? Znów rozpoczną się szlochy, płacze, kłamstwa, wykręty... Niechaj używa i cieszy się, żem się dał obałamucić... Nie dziś, to jutro dowie się, że Vera została moją narzeczoną i przestanie mnie zaszczycać swą przyjaźnią...
To też kroczył obok Ryty w milczeniu, póki nie znaleźli się przed jedną z kamienic przy ulicy Szopena.
— Tu zajść muszę! — wskazała na dom, przystając. — Cóż nie udało mi się zadanie! Był pan kwaśny i pozostał kwaśny...
— Nie zawsze można być w dobrym humorze! — bąknął ogólnikowo.
Nagle zmienił się wyraz twarzy panny. Spadła z niej dotychczasowa sztuczna wesołość i ożywienie. Poważnie zagadnęła:
— Zechce pan odpowiedzieć szczerze?
— Oczywiście...
— Nadal nie ufa mi pan? Sądzi, że wtedy...

Otocki pomyślał, że panienka jest nadto spostrzegawcza i znów chce go wyciągnąć na drażliwą rozmowę. Krótko też uciął:

154