Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ...
Ona tymczasem jakby dobierając słów, powoli wyrzekła z westchnieniem.
— Nie ufa!... Istotnie, jeśli niektóre sprawy raz na zawsze nie zostaną pomiędzy nami wyjaśnione, nigdy nie będziemy dobrymi przyjaciółmi... Czy moja to wina, że nie wolno z panem być szczerą...
O mało nie roześmiał się na głos. Znakomicie! Nie jej wina, że nie może być szczerą! Poczyna tę samą grę, co pierwszego wieczoru! Nie zamierzając jednak wdawać się w dyskusję, znów lakonicznie odparł:
— Należy szanować cudzą tajemnicę!
— Tak! Tajemnicę! — zawołała w odpowiedzi. Tajemnica, która mnie dręczy i zamyka usta! Boże, toć ja doskonale wyczuwam, że pan mnie nadal podejrzewa, że wówczas ustąpił tylko przez grzeczność, czy litość... Strasznie!... Gdybym mogła natychmiast powiedzieć prawdę... o, jakżeby pan zawstydził się swego postępowania.
— Och, panno Ryto!...
— Zawstydziłby się pan! — powtórzyła gwałtownie, nie zwróciwszy na ironiczny wykrzyknik uwagi. Pomimo, że ostatnio nie powiedziałam prawdy... Kłamałam, bo musiałam kłamać. Musiałam ze względu na... na ojca... zgodzić się, ażeby winy niepopełnione spadły na mój karb...

— Zaręczam! — zaprzeczył nieszczerze — O nic panią nie podejrzewam i nie pojmuję o czem pani mówi!

155