Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

móc, obecnie żywię dlań wstręt... Istotnie, w ostatnich czasach, niespodziewanie jął mi wyznawać swe uczucia i spotkał się z ostrą odprawą... Dlatego jest wściekły, szczególnie, gdy wie, że chcę się połączyć z Otockim i mści się, jak umie... Nie lękam się tej zemsty, niechaj oczernia dalej... Moje sumienie jest czyste...
Stratyński żałował już, że dał folgę uniesieniu.
— Nie będzie się mścił! — zauważył. — Ja również postąpiłem z nim krótko! Dałem mu pewną sumę, aby opuścił Warszawę, w przeciwnym razie zagroziłem, że zawiadomię policję o niektórych sprawkach... Proszę się nie lękać, pani Vero...
— Jaki pan szlachetny! — zawołała, wzruszona że nawet w podobnej sytuacji usiłował oszczędzić jej przykrości.
— Spełniłem tylko mój obowiązek... Nie mogłem dopuścić, aby publicznie obryzgano błotem kobietę, którą kochałem i... Ale, przyznaję, czuję do pani wielki żal, bo...
Głos prezesa się załamał i nie dokończył zdania.
Vera domyśliła się, co zamierzał powiedzieć I jej to wszystko teraz było ponad wyraz niemiłe.
— Czy będzie mi pan czynił wymówki, czy też nie będzie ich czynił, nie zmieni to postaci rzeczy! Muszę postąpić, jak postanowiłam... Powtarzam, zostanę żoną Otockiego... Wobec pana zaś, prezesie, poczuwam się do wielkiej winy! — wyrwało się jej serdecznie. — Tak, do wielkiej... I może uda mi się w przyszłości ją zmazać...
— Et...

— Czas leczy rany... Spotkamy się później.

165