Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

dziela ich fala plotek i cuchnącego błota... Co za łotr ten Waryński! A jak szlachetnie postąpił prezes!
Tu pomyślała, że nie musi być jednak i nadal całkowicie obojętna Stratyńskiemu, skoro ten, rzecz pierwsza, odpowiednio potraktował szubrawca, starając się go unieszkodliwić, a później dopiero zatelefonował do niej.
Ha, trudno! Co się stało, to się nie odstanie! Ale czy dzisiejsza przykrość nie będzie na przyszłość złą wróżbą? Czy ten nieokreślony niepokój, jaki ją trapi od paru dni nie znajdzie swego uzasadnienia? Nie, należy wierzyć, iż nowa odwraca się karta życia... Postanowiła postępować uczciwie, przerodzić się duchowo całkowicie...
Dziś jeszcze ta rozmowa z Otockim... A nuż on po tej rozmowie się cofnie? Niechaj się cofa, pozostanie sama... Lecz próba, którą zamierzyła, będzie próbą jego miłości...
Czemu nie nadchodzi? Dawno minęła piąta!
W tejże chwili zabrzmiał dzwonek w przedpokoju.
Jakby wyczarowany myślami Very, na progu ukazał się kochanek. Przybiegł zaczerwieniony i zdyszany, spóźniwszy się dzięki spotkaniu z Rytą Stratyńską.
— Jesteś! — zawołała, ujrzawszy go. — Tak późno przybywasz...
— Daruj, Vero! — jął pocałunkami okrywać jej ręce. Zatrzymał mnie flirt z niewiastą...
— Niewiastą?
— Panną Rytą!

— Rytą? Czego chciała?

167