Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kocham cię! — oświadczyła prosto — i jeśli zechcesz, zostanę twoją żoną... Lecz przedtem...
— Przedtem...
— Usiądź tu koło mnie i wysłuchasz pewnego wyznania... Jeśli nie zrazi cię to wyznanie...
— Mnie miałoby zrazić, Vero!...
Otocki chciał usiąść obok kochanki na otomanie, lecz ta, jakby unikając zbliżenia, zanim wszystko zostanie wyjaśnione, wskazała mu na krzesło obok.
Gdy tam zajął miejsce, poczęła.
— Masz rację! Rozmowa ze Stratyńskim musiała nastąpić prędzej czy później! Ale nie ja pierwsza ją zaczęłam... Stratyńskiemu przyniesiono stek ohydnych plotek...
— Ohydnych plotek? Któż taki?
— Waryński!
— Ten wstrętny „buldog“!... Nicpoń... Cóż powiedział? O naszym stosunku?
— I o naszym... To byłoby pół biedy... Naszego stosunku nie zamierzałam ukrywać... Ale dalej oświadczył on Stratyńskiemu, że nie jesteś jedynym, który się cieszył mojemi względami...
— Psubrat! Kości połamię! — aż porwał się z krzesła w porywie złości.
— W tej sprawie chciałem się z tobą rozmówić!
— Vero, czy nie szkoda czasu? Zgóry cię zapewniam, że nie wierzę w te kłamstwa! Dam naukę łajdakowi...

— Zaczekaj! Załatwił się już z nim Stratyński, zmuszając do opuszczenia Warszawy! Ale w każdem kłamstwie mieści się cząsteczka prawdy...

169