Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc? — zagadnęła, ze źle tajonym niepokojem, starając się odgadnąć wrażenie, jakie wywarła jej spowiedź.
Milczał.
Miotały nim sprzeczne uczucia.
Właściwie, to wszystko działo się tak dawno Właściwie Vera jest niewinna. Ulitowała się nad szubrawcem, który ongi wykorzystawszy jej nieświadomość, obecnie odpłacił się podłością. Wstydzi się tego stosunku i pragnie wykreślić ze swej pamięci. Zresztą, wiadome jest Otockiemu, że Vera nie była święta. Czyż w gruncie rzeczy, nie wszystko jedno, kto był jej pierwszym kochankiem?
Ale...
Ale o „tamtych“ nie wiedział nic. Wiedział tylko że szereg mężczyzn odegrał rolę w życiu „grzesznicy“. Lecz nieznanych, których obrazy nie rysowały się żywo w jego wyobraźni. Tymczasem Waryński... Okropne... Wciąż wydawać mu się będzie, że widzi Verę we wstrętnych objęciach „buldoga“, że widzi, jak ten ją pieści, lub nawet brutalnie podnosi na kochankę rękę... Czy nie wspominała, że ją maltretował... Będzież mógł Otocki pocałować teraz bez obrzydzenia Verę? Będzież mógł zbliżyć serdecznie, by nie wyprosła zjawa „tamtego“?...
Vera śledziła tymczasem uważnie grę twarzy pisarza.
— Więc? — padło jej krótkie zapytanie.

Otocki zadawał sobie gwałt, aby choć słów parę z siebie wydusić — a nie mógł. Pojmował, że powinien równie żywo, jak poprzednio, zawołać, że to wszystko nic go nie obchodzi i przeszłość dawno

172