Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

umarła — lecz wykrzyknik ten nie przedostawał się przez ściśnione gardło.
— Milczenie jest czasami najlepszą odpowiedzią! — smutno wyrzekła.
Nie zaprzeczył.
Vera uśmiechnęła się z goryczą. Przez zbytnią szczerość wykopała pomiędzy niemi przepaść, którą ciężko będzie przebyć. Szczerością zabiła szczęście! Och, jakże inną minę miałby Otocki i jakże inaczej zachowałby się, gdyby oświadczyła, że wszystkie opowiadania „buldoga“ są kłamstwem i stekiem brudnych wymysłów, mających szantaż na celu! Nie należy nigdy mówić prawdy. Nie należy... Kochanek nie wytrzymał próby...
— Widzisz, mój drogi... — wyrwała się jej cicha skarga, a łzy mimowolnie napłynęły do oczu — widzisz, jak łatwo prysło twoje uczucie... Prysło gdyż pragnęłam postąpić uczciwie...
Może pod wpływem tych przesyconych cierpieniem słów, otrząsnąłby się Otocki z poprzedniego wrażenia, może przełamałby się i postarał załagodzić naprężoną sytuację, gdyby nie niespodziewana przeszkoda.
W przedpokoju zabrzmiał dzwonek.
Drgnęli oboje, rzekłbyś wyrwani tym dźwiękiem z koszmarnego snu.
— Któż taki?

Kto przybywał? Prezes, czy Waryński, pragnący raz jeszcze poruszać niemiłe sprawy i znęcać się nad Verą? A może jaki natręt, który wybrał się z odwiedzinami w najbardziej niestosownej chwili?

173