Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz, że mnie w domu niema! — szeptem rozkazała służącej, gdy ta pobiegła do przedpokoju.
Oboje zamarli w oczekiwaniu.
Rozległ się hałas otwieranych drzwi i szmer głosów. Lecz ten, kto do Very niespodziewanie się zjawił, musiał mieć do niej wyjątkowo pilną sprawę, albo był wielce natarczywy, bo mimo protestów subretki nie ustępował i zrozumieć było można, że pragnie znaleźć się wewnątrz mieszkania.
— Cóż to znaczy? — zawołała ze zniecierpliwieniem, zrywając się ze swego miejsca. — Doprawdy, nieprzyzwoite... w podobny sposób kogoś napastować... Zaczekaj... Sama się rozprawię...
Pośpiesznie wyszła do przedpokoju.
Lecz mimo, że Vera z wielką energją zamierzała pozbyć się intruza, nie poszło jej to snać łatwo, bo nadal trwały przy drzwiach pertraktacje, a w pewnym momencie Otocki posłyszał jej głos:
— Skoro pani tak nalega... Proszę wejść... Ale uprzedzam, jestem zajęta... Mogę jej poświęcić zaledwie parę minut...
Więc kobieta. Może krawcowa, lub modystka
Rozległy się kroki i Vera wraz ze swym gościem znalazła się w sąsiednim salonie. Stamtąd dobiegały odgłosy przyciszonej rozmowy.
Otocki, oczywiście, nie miał najmniejszego zamiaru, aby nadsłuchiwać, o czem rozmawiano. Zbyt zaprzątnięty był myślami własnemi. Czuł, że wyrządził szaloną przykrość Verze i postanawiał w duchu, serdecznem zachowaniem się, tę przykrość wynagrodzić... Choć z drugiej strony wciąż jeszcze widział przed sobą wstrętną, nalaną twarz buldoga...

174