Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panno Ryto! — rzekł. — Niechaj pani mnie wysłucha!... O ile wiem, żywi pani nieprzyjaźń do pani Very, gdyż ta, wbrew jej woli, miała zostać małżonką prezesa Stratyńskiego... Dziś niema powodu do nienawiści! Pani Vera usunęła się sama... bo jest moją narzeczoną... Tak, powtarzam, moją narzeczoną!...
Stratyńska roześmiała się głośno.
— Narzeczoną! Ha... ha... ha... Więc gdy rozbiła mi życie, gdy odebrała miłość ojca, mnie niemal wypchnąwszy na bruk, mam wszystko darować, ponieważ została pańską narzeczoną? Nigdy! Przenigdy... Nic mi już nie pozostało!... Zabrnęłam tak daleko, że powrót niemożliwy... Mnie nie uśmiechnie się szczęście... ale i ona tego szczęścia nie zazna!... Tem bardziej...
— Ależ, błagam panią...
Proszący prawie ton Otockiego zkolei wyprowadził z równowagi Verę. Doprawdy, nie było się przed kim poniżać!
— Nie tłumacz się! — zawołała z gniewem. — Nie widzisz, że to dzikie zwierzę... Odbierz jej broń...
Jeśli Otocki przemawiał dotychczas równie łagodnie, ten cel wyłącznie miał na widoku. Zbliżywszy się, w czasie rozmowy nieco do Stratyńskiej, teraz nagle rzucił się naprzód. Lecz już było zbyt późno.
— Masz... za dzikie zwierzę! — rozległ się wykrzyknik.

Jednocześnie zabrzmiał strzał.

178