Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszał cichy jęk Very. Później z brzękiem posypało się na podłogę stłuczone szkło.
— Ach, ty zbrodniarko...
Trzymał Stratyńską mocno za rękę, pragnąc przeszkodzić, aby wystrzeliła powtórnie. Chwilę trwało szarpanie się. Ale mimo tych wysiłków, browning wypalił mu tuż nad uchem, po raz drugi, a huk oszołomił Otockiego.
Dziewczyna wykorzystała ten moment.
Wyrwawszy rękę z więżącej ją dotychczas dłoni pisarza, wybiegła do przedpokoju z głośnym okrzykiem:
— A więc... zemsta spełniona!... Teraz rozprawię się z tamtą...
Nie zatrzymywana przez nikogo, otwarła drzwi i znalazła się na ulicy...
Otocki przypadł do Very, która osunęła się na fotel.
— Zraniła cię?
Lecz Vera, choć blada jeszcze, uśmiechnąwszy się w odpowiedzi, powstała ze swego miejsca.
— Tylko przestrzelona sukienka... — rzekła spokojnie. — I ramię lekko draśnięte... Właściwie ucierpiał obraz... W szkło trafiła kula...
— Boże! Jakie szczęście...
— Zdążyłam usunąć się w porę... Skończyło się na strachu jedynie...
— Ależ to bandytka!... Gdybym...
Lecz „grzesznica“ przerwała szybko, a na jej twarzy odbił się niepokój.

— Zaczekaj... Są sprawy ważniejsze... Tu nie-

179