Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

ba się nie spóźni? Zdoła zapobiec zbrodni?... Zresztą Vera miała zatelefonować...
Choć żaden wóz przed nim nie podążał, wzdrygnął się cały...
Znów przed oczami wyobraźni zarysował się obraz. Twarz dziewczyny wykrzywiona złością i nienawiścią i dłoń jej uzbrojona w browning, poszukująca nowej ofiary...
Ach, byle temu przeszkodzić! Byle nie ujrzeć w kałuży krwi prawdziwej panny Ryty, biednej Ryty, o słodkich, chabrowych oczętach.
Za co ta zbrodniarka ją tak nienawidzi? Czemu pragnie wywrzeć na niej swą zemstę? Czemu uważa ją za swego najgorszego wroga wraz z Verą? O, nie zawaha się ona...
— Prędzej... prędzej...
Jeszcze uliczka, którą samochód przemknął błyskawicznie, później zakręt jeden i drugi... Już pałacyk Stratyńskich...
Zdążył na czas, aby ostrzec?
Może! Lecz nie! Widzi, jak od piętrowego domku oddala się taksówka, widocznie niedawno tam przywiózłszy kogoś.
Jednym susem wyskoczył z auta.
— Czy pan odwoził tu jakąś panią? — zagadnął kierowcę oddalającego się samochodu.
— Tak!... — uśmiechnął się w ten odpowiedzi. — Młoda, przystojna... Ale dziwaczka... Wbiegła do pałacu tak raptownie, że prawie przewróciła lokaja...

Więcej Otocki o nic nie zapytywał. Wpadł na schody i nacisnął mocno guzik od dzwonka. W tejże

183