Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem awanturnica została obezwładniona całkowicie. Gdy patrzył teraz na nią i porównywał z Rytą, sam sobie się dziwił, że tak łatwo uległ złudzeniu. Ten sam kolor włosów, oczu, rysy, ba, nawet wzrost i głosy podobne. Ale wyraz twarzy... wyraz równie odmienny, jakgdyby się przed sobą miało anioła i demona. Rytę cechuje łagodność i dobroć — tamta jest uosobieniem złości, czy perwersji! Jakże mógł się mylić? Uległ doprawdy sugestji, łącząc te dwie istoty w jedną osobę i tylko dzięki swej „teorji“, że rzekoma Ryta pod wpływem szaleństwa zmieniała się zupełnie, nie zdążył się rychlej zorjentować...
Lecz dziewczyna ta w rzeczy samej jest szalona! Bo oto, gdy te myśli, niczem błyskawice, mignęły w głowie Otockiego, awanturnica jęła wykrzykiwać słowa zupełnie dlań niezrozumiałe, a oczy jej, w których widniał obłęd, spoczęły na nim dziko.
— Józek... mój Józek... przyszedł! — zawołała, nie poznając pisarza, kompletnie nieprzytomna — przyszedł, żeby uwolnić od łajdaków... Bij ich... Będziesz moim mężem... Zastrzeliłam Verę... Zastrzelę Rytę... Wszystko zdobędziemy... No... pomagaj Józek...
— Okropne!... — szepnął, widząc, że postradała zmysły.
Istotnie, stan jej nie mógł budzić żadnych wątpliwości. Nerwowe podniecenie, doprowadzone do ostatecznych granic, w którem żyła oddawna, przeszło w obłęd całkowity, w atak furji...

— Precz! — dziko rozbrzmiewał głos dziewczyny,

185