Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

mal przemocy... Obecnie przypuszczam, że działała ona zgodnie z matką, chcąc zdobyć pieniądze.
— Co za przewrotność!
— Ojciec mój, oburzony do głębi, a wciąż będąc przekonany, że Mary jest biedną ofiarą, pośpieszył za niemi do Francji, zamierzając nawet przy pomocy władz uwolnić dziewczynę z pod złego i przewrotnego wpływu...
— Tak...
— Ukryły się one w Paryżu dobrze... Lecz nie należy zapominać, że pani Orano była kobietą nietylko ostatecznie zepsutą, ale jednocześnie i nienormalną... Rozrzucając pieniądze, wyszantarzowane od ojca pełnemi garściami, po różnych spelunkach, nagle pewnego dnia, niewiadomo dla czego, w jakimś podrzędnym hoteliku odebrała sobie życie, wystrzałem z rewolweru...
— Narobiło to porządnego hałasu! — mruknął Otocki. Przypomniano sobie o pani Orano i wszystkie pisma z lubością wywlekały na światło dzienne jej awanturnicze dzieje. Stąd pamiętam tę historję. Podobno przyczyną tragicznego wypadku miała być zawiedziona miłość podstarzałej, czterdziestoparoletniej hetery do jakiegoś niebieskiego ptaka, który ją okradł i uciekł... Dziwne koincydencje!... Lecz prasa nic nie wspominała o córce?
— Bo ojcu udało się skandal zatuszować i wymóc na reporterach, aby jego nazwisko, ani też osoba Mary, nie zostały wciągnięte do tych brudów...
— Teraz pojmuję...

— Bawił przecież w Paryżu. Przeczytawszy o

192