Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

później rozmawiał z nią przez telefon, nazajutrz spotkał w Alejach a dziś, kilka godzin temu, odprowadził na ulicę Szopena. To Ryta prawdziwa — słodka dziewczyna, o chabrowych oczętach. Tamta zaś... Tamta, która nocowała u niego, potem urządziła awanturę z powodu rzekomo skradzionej biżuterji, wreszcie dokonała do spółki z jakimś obwiesiem włamania — to była napół obłąkana awanturnica, nawet nie Stratyńska... a Mary... naturalna córka prezesa i szalonej aktorki Orano, podszywająca się wciąż pod Rytę. Gdy wspominał jej twarz, przeważnie wykrzywioną złością, a ostatnio furją dziwił się sam sobie, iż nie spostrzegł wcześniej różnicy. Różnica obecnie wydawała mu się ogromna. Nie spostrzegł, bowiem...
— Panno Ryto! — jął tłomaczyć gorąco. — Za szczerość odpłacę szczerością! Wprost nie wiem, jak mam panią przeprosić. Ale nie byłem ani taki ślepy, ani uparty, aby nie zauważyć rażących zmian, które zachodziły gdym się spotykał to z nią, to z jej siostrą. Wciąż wydawało mi się, że mam do czynienia z dwiema zupełnie innemi osobami. Jeśli połączyłem panie w jedną całość, winna tu moja bujna literacka fantazja i pewna teorja, która niewiedzieć dlaczego zrodziła się w mej głowie. Naprawdę, nie śmiem...
— Niechaj pan nie lęka się mnie urazić.

— Otóż, — Otocki był nieco zmieszany — nie mogąc w żaden sposób pojąć, że równie miła i pociągająca osoba, jak pani — tu znów Ryta zaczerwieniła się i spuściła oczy — może popełniać czyny...

202