Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

nazwijmy ekscentryczne... jąłem przypuszczać... proszę się nie gniewać...
— Że to ja jestem obłąkana!
— Tak! Że jest to bardzo dziwna forma obłędu i że w czasie ataków zmienia się pani całkowicie, nie tylko fizycznie, ale i moralnie, nie wie, co czyni, a gdy „napad“ minie... nie pamięta o swoich wybrykach...
— Ach...
— O moich spostrzeżeniach zakomunikowałem pani Verze, a ta nie miała nic lepszego do roboty, jak utwierdzić mnie w błędnem przekonaniu.
— Zapewne była zadowolona, że znalazła odpowiedź na pańskie natarczywe zapytania.
— Może! Choć nie pojmuję... Oburzałem się wtedy, że panią nie leczą, gniewała mnie pozorna obojętność prezesa... Przyznaję, kiedym myślał o pani, ściskało mi się serce.
Policzki Stratyńskiej ze szkarłatnych stały się purpurowe.
— Ściskało się panu serce? — powtórzyła ironicznie. — Tak pana przejął mój „nieszczęsny“ los? Czemuż więc pan rozmawiał ze mną niechętnie, kiedyśmy się spotkali przypadkiem na ulicy?
Trudno Otockiemu było się przyznać, że podsłuchał rozmowę prezesa z Verą. Rozmowa ta rozbijała teorję o niepoczytalności Stratyńskiej, lecz jednocześnie utwierdzała go w mniemaniu, że jest dziewczyną wyjątkowo złą i zepsutą, gdyż grzesznica i prezes rozmawiali wówczas o Mary. Dlatego tak powitał Rytę.

Nie mogąc jej tego powtórzyć, wolał skłamać.

203