Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

— At! Miałem duże przykrości! — bąknął.
— Muszę przyjąć to wyjaśnienie! — rzekła z przekąsem. — Aczkolwiek... Wspominał pan, że opacznie tłomaczył sobie całą sprawę a dla mnie żywił współczucie. Otóż tego współczucia dzisiaj nie dostrzegłam, raczej jakąś odrazę. A było mi przykro... bardzo przykro... bo mi zależy na... pańskiem zdaniu Wciąż miałam na końcu języka...
— Prawda! — zawołał uderzając się w czoło. — Wspomniała pani o wiążącej ją tajemnicy, o składaniu na jej karb win, popełnionych przez inne osoby, a ja...
Urwał, nie śmiąc dodać, że przyjmował to za nowe wykręty.
— Czyż mogłam mówić wyraźniej! Zaznaczyłam, że rychło sama wyjaśnię wiele rzeczy i że pozna pan, iż względem mnie był niesprawiedliwy.
Otocki, którego oddawna nurtowała pewna myśl, nie odpowiadając wprost Stratyńskiej, nagle wypalił:
— Wszystko przez panią Verę!
— Jakto — zdziwiła się — przez panią Verę?
— Tak! — mówił zapalczywie. — Mogła ostrzec, mogła wyjaśnić nieporozumienie... Uniknąłbym wielu przykrości Uniknąłbym niewłaściwego postępowania względem pani.
— Była również, jak i ja, związana przyrzeczeniem, iż zachowa tajemnicę!
— Dała słowo pani ojcu! — mruknął a w duchu ogarniał go coraz większy gniew przeciw kochance.

Gniew ten, wywołany nieszczerością Very, kojarzył się z innemi przyczynami. Kojarzył się i z po-

204