Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

do niej podobna? Naprawdę odniosłam wrażenie, że niewielkie jest podobieństwo... Przyznaję się, ucieszyło mnie to bardzo, bo...
— Ależ wcale nie jest do pani podobna! — zawołał widząc, iż sama myśl, że może w czemkolwiek przypominać Mary, napawa ją wstrętem. — Zapewniam...
— Tak pan mówi teraz, a przedtem?... Więc wyjaśniłam wszystko...
— Doprawdy... — odparł, chcąc rzec pannie Rycie, coś miłego i serdecznego, coby ją choć częściowo, wynagrodziło za doznane przykrości, gdy wtem nastąpiła niespodziewana przeszkoda.
Skrzypnęły drzwi — a na progu ukazał się prezes.
Otocki drgnął.
Niemniej zdumionym wydawał się Stratyński, a na pobladłej twarzy zarysował się wyraz wielkiej przykrości i niezadowolenia.
Otocki rozumiał, co się dzieje w duszy starego człowieka. Współczuł mu nieomal. Utraciwszy przed chwilą bądź co bądź dziecko, spostrzegł przed sobą nagle człowieka, który mu zabierał ukochaną nad życie kobietę.
Mężczyźni mierzyli się wzrokiem, a stalowe oczy prezesa stawały się coraz zimniejsze i wrogie.
Przykry nastrój przerwał okrzyk panny Ryty. Nic nie rozumiejąc z tej niemej sceny, zawołała żywo:

— Podziękuj ojcze, panu Otockiemu! Znajdował się przypadkiem u pani Very i zdążył podbić dłoń tej

208