Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęsnej, gdy skierowała browning w jej stronę. Później nam przybiegł na pomoc.
Jeszcze jeden zły błysk. Ale w Stratyńskim takt i dobre wychowanie wzięły górę nad nienawiścią. Opuścił oczy do dołu.
— Dziękuję panu! — wyrzekł jakimś głuchym głosem, wyciągając do Otockiego rękę.
Otocki pochwycił wyciągniętą dłoń. Poczuł jednak, że palce prezesa dotykają go ledwie i szybko wyślizgują się z uścisku, jakby zetknąwszy się z czemś wielce niemiłem.
Nie chcąc przedłużać przykrej sceny, skłonił się głęboko, bąknął banalną wymówkę, i ucałowawszy paluszki Ryty opuścił pokój.
— Niechże pan nie zapomina o nas! — dobiegł go jeszcze jej głos. — Proszę rychło odwiedzić...
— Oj! Nie prędko to nastąpi! — pomyślał!... A szkoda! Gdybym wcześniej znał prawdę...
Dziwny żal ścisnął pisarza za serce...

Znalazłszy się na ulicy, pośpieszył do Very.
Lecz tam oczekiwała go niespodzianka.
Służąca oświadczyła, że pani wyszła i udała się prawdopodobnie do doktora.
Było to możliwe. Możliwe było, że Vera poczuła się wstrząśniętą przeżytemi wypadkami, lub że powierzchowna rana jęła dolegać.

Zdziwiło go natomiast zachowanie się służącej. Bo gdy zapytał, czy może zaczekać, ta burknęła coś niezrozumiale pod nosem, szybko zatrzaskując drzwi.

209