Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

Kochany!
Gdy otrzymasz ten list, mnie już w Warszawie nie będzie. Wyjeżdżam w nocy, zagranicę. Zdziwisz się może, oburzysz, lub poczujesz do mnie żal, wierzaj jednak... lepiej się tak stało.
Olku! Kochałam cię naprawdę i zostałam ukarana za zbytnią szczerość! Rozbiłam moje szczęście, gdyż tego szczęścia nie chciałam budować na kłamstwie! Wczoraj, przyznaję się, byłam w domu, lecz umyślnie nie chciałam cię widzieć... Czemu? Przemyślawszy raz jeszcze wszystko, powzięłam postanowienie... O, wierz mi! Nie łatwo przyszło mi je powziąć... Kosztowało mnie ono wiele łez i wiele bólu... Lecz obecnie była to dla mnie jedynie tragedja, dla ciebie chwilowa przykrość, o której prędko zapomnisz. Gdybyśmy się związali na zawsze, skulibyśmy tylko łańcuch ciągłych wyrzutów i wymówek. Nie ja cierpiałabym, cierpielibyśmy oboje... a pomiędzy nami zarysowałyby się wciąż niezatarte widmo przeszłości.

Olku! Wypowiem szczerze, co mi leży na sercu i niechaj cię to nie obraża. Nie tyś był dla mnie kaprysem, ja raczej pociągnęłam twoją wyobraźnię, jako błyskotliwa zabawka. Nie kochałeś mnie prawdziwie, kochały twoje zmysły i twoja próżność... Podobne uczucie prysłoby rychło, niczem bańka mydlana. Dziwni są zaiste mężczyźni! Jeśli wiedzą, że ktoś wybitniejszy, możny, czy o głośnem nazwisku, odegrał rolę w życiu kobiety, łatwo na to zamykają oczy. Taki kochanek schlebia ich ambicji, i podnosi we własnym mniemaniu! Ileż ja wart jestem — myślą — skoro po nim na mnie chciała zwrócić uwagę!

212