Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz jeśli o innnego mężczyznę chodzi... jakże inaczej wówczas się zapatrują... I tyś postąpił podobnie! Gdym ci wspominała, że szereg artystów, magnatów i bankierów, cieszył się mojemi względami — zawołałeś — „nie mówmy o tem Vero!“ Ależ, kiedy umyślnie, aby cię wypróbować, przez moje usta przeprzecisnęło się wyznanie o Waryńskim, zamilkłeś a twoje milczenie byłą najlepszą odpowiedzią! Toć mogłam ci nic nie mówić o nim, prawda? Mogłam śmiało! Gdyż, nawet, o ileby ci podobną wieść przyniesiono, a ja zaprzeczyłabym, nie uwierzyłbyś, poczytując ją za brudną plotkę... Tymczasem... Tymczasem, chciej zrozumieć! Tamci wszyscy byli mojemi ofiarami, ja zaś ofiarą Waryńskiego. W tym więc wypadku, kiedy zasługiwałam na całkowite uniewinnienie, tyś mnie potępił... lecz nie mówmy o tem, Olku... Po co czynić sobie wymówki, pocóż zatruwać chwile rozstania? Kiedyś, po latach, może się spotkamy! Przyznasz wtedy mi słuszność i przyznasz, że dobrze postąpiłam nie łamiąc tobie i sobie życia, że dobrze uczyniłam, zdobywając się z niesłychanym wysiłkiem na tę rozpaczliwą decyzję... Inaczej? Inaczej, to co dziś przychodzi względnie łatwo zamieniłoby się w przyszłości w wielki dramat. Musiałbyś teraz kłamać udając, że cię ostatnia moja spowiedź nie obchodzi! Kłamałbyś nadal tygodnie, miesiące, kto wie, lata... Lecz wreszcie, długo tłumione podrażnienie, wybuchnęłoby, sprowadzając katastrofę...

Więc... Dobrze się stało, Olku.. Wspomnij chwilami swoją Verę, która cię naprawdę kochała... i może jeszcze kocha... Lecz odejść w porę, jest czasami największym dowodem miłości...

213