Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

baczy? Toż i względem niego postąpiła nieładnie, wykradając walizkę. Na szczęście, nigdy o tem się nie dowie...
A Stratyński?
Ze Stratyńskim byt ma zapewniony. To cicha przystań po burzliwym żywocie. Stratyński nie wypomni grzechów przeszłości... Wie o nich doskonale.
W każdym razie Otockiego nie zamierza tak prędko porzucić. Wypadnie lawirować.
Więc! Otocki, czy Stratyński?
I tak źle i tak niedobrze... Nie potrafi obecnie powziąść decyzji.
Byle tylko się nie poznał na tej podwójnej grze...
— Mój drogi — rzekła, obmyśliwszy sobie odpowiedź, zrozum, że muszę się zastanowić i jakoś wszystko ułożyć... Bądź spokojny...
Lecz Otocki właśnie nie był „spokojny“.
— Vero! — zawołał namiętnie — Chciałbym wciąż być przy tobie! Chciałbym cię odwiedzać każdej porze dnia i nocy... Chciałbym, aby wszyscy wiedzieli o mojem szczęściu, a nie korzystać z tego szczęścia, jak złodziej...
— Zaczekaj...
— Nie chcę czekać! Jestem zazdrosny... Zazdrosny, niczem młodzieniaszek... Wciąż wydaje mi się, że cię widzę w objęciach tego starca... Że nie należysz niepodzielnie do mnie...

Grzesznica uśmiechnęła się lekko. Przypomniała się jej scena z „buldogiem“. I tamten był zazdrosny, a ona tak nieznosiła zazdrości. Otockiemu jednak odpowiedziała inaczej.

16