Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

żyć a wielka poprzeczna zmarszczka na czole znamionowała nowe troski.
Stratyński coś pisał. Niełatwo jednak snać szła mu ta praca, bo raz po raz darł zapisane kartki a rozpoczynał nowe.
Znów sięgnął po arkusik listowego papieru i jął kreślić.
„Szanowna pani Vero! Śpieszę podziękować za wyjątkowo życzliwość, okazaną w tak ciężkich okolicznościach. Gdyby nie pani, moja córka...“
Lecz i to go nie zadowoliło.
Zmiął papier i pochwycił inny.
„Droga Vero! — z pod pióra teraz same płynęły wyrazy. — Zapomnijmy o wszystkiem! Wróć do mnie, wróć... Bez ciebie życie...“
Zatrzymał się, nie dokończywszy zdania.
— Piszę same głupstwa, jak zakochany żak! — mrukną. — Tak będzie lepiej...
Pochwycił za słuchawkę telefonicznego aparatu, stojącego na biurku. Miłość starego mężczyzny, przezwyciężyła ambicję. Zdecydował się na czyn, jaki dotychczas poczytywał za poniżenie swej godności.... Zadzwoni do Very, pocznie ją błagać, by zechciała go przyjąć choć na chwilę... Wytłumaczy, może powstrzyma od szaleństwa...
Wymienił numer.
— Zastałem panią? — zapytał, gdy posłyszał głos służącej.

— Pani wyjechała, panie prezesie! — odrzekła, poznawszy Stratyńskiego.

215