Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyjechała? — czuł, że zamarło w nim wszystko. — Na długo?
— Zagranicę, wczoraj wieczorem... Zdaje się, na stałe... Mnie zapłaciła, mam zapakować rzeczy i również....
— Zagranicę? — wymówił głucho, przerywając te wyjaśnienia. — Ale dokąd?
— Do Nicei, panie prezesie!... Ale pani nie chce, żeby ktokolwiek o tem wiedział... Nawet pan prezes... Ja tylko... — subretka podkreśliła te ostatnie zdanie, spodziewając się otrzymać od Stratyńskiego hojne wynagrodzenie za swą wiadomość.
— Dobrze... dobrze — mruknął. — Proszę zajść do mnie... Nie pożałuje, panienka...
Odłożył słuchawkę.
Więc wyjechała! Skoro wyjechała, musiało nastąpić zerwanie z Otockim!
Odetchnął.
W tejże chwili do gabinetu prezesa, weszła Ryta.
— Dziecko! — rzekł do niej. — Wstrząsnęły mną ostatnie wypadki! Czuję się źle w Warszawie... Umieściłem wczoraj twą nieszczęsną przyrodnią siostrę w zakładzie obłąkanych, nie grożą nam nowe przykrości, ale bądź co bądź... Pragnąłbym wyjechać zagranicę, odpocząć...
— Kiedy, ojcze?
— Choćby jutro...
— Dokąd?

— Do Nicei!

216