Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na spacer wybrała się nasza śliczna pani! — rzekł, gdy się zrówniali — My również... Nawet zamierzaliśmy do pani wstąpić... Nie widziałem tylko, czy nie przeszkodzimy...
— Ależ, bardzo proszę! — bąknęła, zerkając z pod opuszczonych rzęs na Rytę.
Młoda osóbka, dziś ubrana w jasną, ładną sukienkę, uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Tak, sama ciągnęłam papę!... Chciałabym się bardzo z panią zaprzyjaźnić.
Vera spoglądała coraz bardziej podejrzliwie. Przyszłą „macochę“ bardzo zastanowiły słowa przyszłej „pasierbicy“.
— To pani mnie lubi, panno Ryto?
— Jakże można nie lubić takiej ślicznej i miłej kobiety, jak pani...
Słowa te zabrzmiały niezwykle szczerze — to też Vera nie mniej „szczerze“ odrzekła.
— Mam nadzieję będziemy zawsze w wielkiej zgodzie!
— A czemu nie miałybyśmy być w zgodzie? — ze zdziwieniem zapytała Stratyńska.
— Pragnie pani tego, panno Ryto...
— Z całego serca...
— Naprawdę?...
— Czemu pani wątpi, pani Vero...
— Och, wcale już nie wątpię! — wesoło zabrzmiał głos grzesznicy.

Na scenę tę z rozczuleniem patrzył prezes Stratyński. Istotnie, ładny to był obrazek te dwie kobiety, młode, strojne i wesołe, stojące obok siebie. Ve-

18