Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Och, niewesołe było te rozmyślania.
Nie błogosławił już obecnie, a przeklinał chwilę, kiedy poznał Verę... Przychodziły mu na myśl teraz opowiadania o kaprysach i zmienności uczuć pięknej pani. W pomniał i o malarzu, który będąc porzucony przez „grzesznicę o krwawych ustach“ — zemścił się, malując złośliwie jej portret...
Obiecywała, że zerwie ostatecznie z prezesem?... Lecz Otocki zbyt dobrze znał kobiety, aby nie wyczuć, iż poza tą obietnicą kryje się wahanie. Podobnie wybuchowa i żywiołowa natura, jak Vera, gdyby zamierzyła tak postąpić — zerwałaby natychmiast, nie oglądając się na żadne „względy towarzyskie“...
Więc?
To, co przewidywał od początku! Szał, przelotne upojenie... Pierwsze chwile uniesienia przeszły — pojawiła się refleksja — co za przyszłość oczekuje ją z biednym literatem? Zresztą, czy kiedykolwiek myślała szczerze się z nim złączyć? Wątpliwe! Ileż to najdziwniejszych obietnic składają mężczyźni i kobiety w chwilach miłosnego uniesienia — aby ich nigdy nie dotrzymać...
Ot, pragnie pobawić się nim jeszcze dzień, dwa, trzy, może tydzień... Wszak ostrzegał Tonio, iż rzadko kiedy dłużej trwają te kaprysy, „flirty“. A później odrzuci go najspokojniej precz, jak z tyloma w swoim życiu postąpiła — i powiększy on tylko zbiór „zapomnianych kochanków“.

— Tam do licha! Dlaczegoż Otocki musi każdą miłostkę brać poważnie? Czemu i on nie umie „zabawić się w uczucie?

21