Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaszedł do kawiarni sądząc, że ruch i gwar przygłuszy przykre myśli. Daremnie. Nudziła go pusta i czcza paplanina znajomych, wiecznie ta sama młocka plotek i oklepanych frazesów.
Nieokreślony jakiś instynkt, pchał go z powrotem do domu.
— Zabiorę się do pracy... Przy pracy minie zdenerwowanie...
Opuścił kawiarnię i szybkim krokiem podążył na Piękną.
Już dom, w którym zamieszkuje... Rozłoży rękopisy i weźmie się uczciwie do roboty. Dość tych miłostek i przygód, które wytrącają z równowagi duchowej, dość tej psychicznej depresji...
Gdy znalazł się przed domem, otarł się o niego prawie jakiś drab, spojrzał nań przelotnie i pobiegł dalej... Choć drab ten przemknął niezwykle pośpiesznie, podobne spotkanie nie zwróciłoby uwagi Otockiego, gdyby nie nowy szczegół...
Z bramy wyszła również pośpiesznie dziewczyna, otulona w chustkę a ujrzawszy pisarza, cofnęła się jakby mimowolnie. Odruch ten trwał może sekundę, lecz sekunda ta wystarczyła, aby rozpoznał rysy znajome.
— Ryta! — zawołał — Panno Ryto, co pani tu robi?

Ale dziewczyna, nie oglądając się i puściwszy mimo uszów wykrzyknik, była daleko. Czy ją doganiać? Poco? Zapewne się pomylił. Stratyńska biega wieczorem, po ulicach, w chustce? Przywidzenie... Zapewne służąca, podobna trochę do Ryty... Wszędzie wydaje mu się, że widzi jej rysy...

22