Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się i podążył na górę...
Lecz, gdy otworzył mieszkanie — wnet uśmiech znikł z jego twarzy.
W gabineciku panował nieopisany nieład.
Wszystkie szuflady biurka zostały wyłamane. Powyciągano z tamtąd papiery, które obecnie haotycznie zaścielały podłogę. Porozrzucano książki z bibljoteki, jakby wśród nich poszukując czegoś. Nie darowano również meblom i obrazom. Z mebli zostały ściągnięte pokrowce, zaś obrazy zdjęto ze ścian...
— Złodzieje...
Zajrzał do sypialni.
Nieproszeni goście nie oszczędzili sypialni — nosiła ona ślady szczegółowo przeprowadzonej rewizji. Z rozbitej szafy wyzierała poprzewracana bielizna, łóżko przedstawiało jedno rumowisko, skłębionych poduszek i materaców.
— Co skradziono?
Szybko pobiegł wzrokiem po urządzeniu i począł sprawdzać. Jakaż ściągnęła tu wyłamywaczów przynęta? Książki, meble, obrazy? Wątpliwie. Aby je zabrać, trzeba wywieźć sprzęty furgonem. Ale złodzieje prawdziwi, pochwyciliby ubranie, pościel, bieliznę i kosztowniejsze drobiazgi. Te zaś pozostały nietknięte. Czegoś innego więc poszukiwali... przestępcy.
— Ach! — zawołał nagle.

Olśniła go pewna myśl. Przypomniał sobie o spot kaniu w bramie z dziewczyną, otuloną w chustkę, podobną do Ryty. Nie pomylił się! Ta dziewczyna nie była podobna do Ryty — to była Ryta we własnej osobie!

23