Otocki teraz już tylko niewyraźnie bełkotał w tu bę... Posłyszał natomiast, tam w pokoju Very, srebrzysty śmiech i wesoło rzucone zdanie — „Z kim pani tak długo rozmawiała?“.
— Z panem Otockim! — zabrzmiała odpowiedź. Zatelefonował do mnie w pewnej sprawie.. Może i pani, panno Ryto, zechce naszego autora pozdrowić. Skarży się, że okropnie ozięble ostatnim razem potraktowała go pani...
— Ozięble! Bo..
— Oddaję słuchawkę...
— Pan Otocki? — dobiegł tak dobrze znajomy głos. — Skarży się pan na mnie do pani Very, że byłam dla pana niegrzeczna? Bardzo mi przykro... Ale zadawał pan takie dziwne zapytania... Sądziłam, że szanowny autor... nieco jest podniecony... dobrym trunkiem...
— Kiedy... ja... bo... Jaki... tam trunek... zamatał i zapewne powtórnie musiało się wydać Stratyńskiej, że Otocki jest tęgo pijany.
Wymówiwszy parę banalnych frazesów, z całej siły zmuszając się do uprzejmości, zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
Wielkie krople potu spływały mu z czoła.
Nie skłamała Vera! Ryta znajdowała się u niej!
Lecz w takim razie, cóż to wszystko znaczyło? Usiadł na krzesełku i pochwycił się oburącz za głowę.
Ryta, ta sama Ryta, która w chustce, przebrana, w towarzystwie jakiegoś draba, dokonała włamania w jego mieszkaniu — w tymże czasie bawiła u Very?