Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

To też, gdy przeszedł dzień i drugi — a Vera nie odzywała się doń ani słówkiem, postanowił rozmówić się z nią osobiście.
Nie przez telefon — odwiedzi kochankę w mieszkaniu...
Jeśli nawet natknie się na prezesa, lub kogoś niepożądanego — zawsze potrafi upozorować swą wizytę... A jedynie w cztery oczy, może uda mu się coś z Very wydobyć...
Nie namyślając się długo, bardzo podniecony, popołudniu podążył w Aleję Róż.
Very w domu nie zastał.
Służąca, z jakimś nieokreślonym uśmiechem oświadczyła mu, że pani wyszła rano, dotychczas jej niema i niewiadomo kiedy powróci.
Zły, wykręcił się na pięcie zszedł ze schodków i w niepewności przystanął przed bramą.
Naprawdę jest nieobecna, czy też nie chciała go przyjąć?...
Jak wiadomo, Vera mieszkała na parterze. Zajrzał ciekawie w okna, ale opuszczone jedwabne zasłony, znakomicie kryły wnętrze.
Zaczeka i sprawdzi.
Umyślnie odszedł od kamienicy o parę kroków i zapalił papierosa.
Stał tak może z dziesięć minut, może kwadrans, gdy wtem pewien szczegół zwrócił jego uwagę.

Z bramy domu, w którym zamieszkiwała Vera, wynurzył się mężczyzna, rozglądając się niepewnie dokoła. Nie był to prezes Stratyński — ale na jego widok Otocki drgnął.

31