Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Drgnął i mało nie krzyknął głośno.
Och, poznaje go doskonale! Był to ten sam nieznajomy, który wówczas zjawił się, poszukując dziewczyny, w towarzystwie rzekomego przodownika. Wysoki, barczysty jegomość, o złej twarzy, podrażnionego buldoga. Czy wychodził od Very?
Choć na potwierdzenie tego przypuszczenia Otocki nie posiadał żadnych dowodów, bowiem ze swego punktu obserwacyjnego — nie mógł ustalić — skąd wyszedł nieznajomy — zbieg okoliczności był, zaiste, nadzwyczajny.
Kamienica, w której zamieszkuje Vera.. Buldog... walizka... Ryta...
Błyskawicznie w myślach skojarzył splot tych wypadków — i nagłe powziął postanowienie...
Zatrzyma nieznajomego — i natrze nań ostro... Zmusi do wyznania prawdy. Toć i ten szukał wówczas, jakoby zabranych kosztowności...
Mężczyzna tymczasem oddalał się powoli, spokojnie paląc cygaro, nie spostrzegłszy Otockiego.
Szybko pogonił za nim.
— Przepraszam! — zawołał.
Waryński — on to był bowiem, przystanął. Poznał również Otockiego, bo cień niezadowolenia przemknął po czerwonej i nalanej twarzy.
— O co panu chodzi? — burknął.
— Nie przypomina sobie pan mnie?
— Nie!
— Bardzo dziwne!

— Nic dziwnego nie widzę. Czem właściwie mogę służyć?

32