Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

Otocki pojął, że przeciwnik zamierza się zapierać. To też patrząc mu prosto w oczy, wyrzekł stanowczo.
— Skoro panu nie dopisuje pamięć, to odświeżę niedawne wspomnienia! Raczył pan kiedyś złożyć mi wizytę...
— Ja?
— Moje nazwisko brzmi... Otocki.
— Otocki?
— Poszukiwał pan wówczas podobno obłąkanej! Wraz z panem zjawił się jakiś przodownik...
— A... a... — uderzył się Waryński nagle ręką w czoło.
Stary wyga postanowił zmienić taktykę. Zrozumiał, że wykręty nie doprowadzą do celu. Otocki rozzłości się, zawezwie jeszcze policję, a tego należało uniknąć.
— A... a... — powtórzył, przybierając uprzejmy wyraz twarzy... Teraz przypominam sobie znakomicie! Pan Otocki! Istotnie bardzo niemiła historja... Wybierałem się nawet do pana, aby go przeprosić za najście...
— Czy znalazła się... ta osoba?
— Hm... tak... Uciekła zupełnie gdzieindziej. Zbytecznie niepokoiliśmy pana.
— Sama powróciła, czy panowie ją odszukali?
— Nie.. nie sama... Myśmy ją odszukali...
— Gdzie?
— Przypadkiem... na ulicy...

— I walizkę?

33