Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawi pana osoba przodownika? — mówił znów uprzejmie. — Otóż proszę zrozumieć... Nie chcę zdradzać nazwiska.. Biorę winę na siebie... Przodownik pomagał prywatnie, chodziło o drażliwą historję.... Nie mogłem wtajemniczać władz... Jeśli więc czuje się pan nadal dotknięty, służę całkowitą satysfakcją... Ale policjanta zostawmy w spokoju... Pojmuje pan moje stanowisko...
— Najzupełniej! — odparł Otocki, choć teraz dopiero spotęgowały się w nim podejrzenia. Lecz czuł, że nic więcej nie wydusi z „dziedzica“.
Tymczasem Waryński postanowił przerwać drażliwą rozmowę. Wyciągając rękę na pożegnanie, rzekł:
— Sądzę, że to co powiedziałem wystarczy panu, jako wyjaśnienie... Teraz muszę odejść... Śpieszę się bardzo... Gdyby zaś pan zechciał mnie kiedy odwiedzić...
— Nie omieszkam! — oświadczył pisarz, przymuszając się do grzecznego uciśnienia, wyciągniętej dłoni.
Waryński uchylił kapelusza i odszedł.
Próżno było zatrzymać „buldoga“. Zresztą, jakie mógł jeszcze zadać pytanie? Na wszystko tamten odpowiadał pozornie tak logicznie, iż nie było o co się przyczepić.
Dał wizytową kartę z nazwiskiem i adresem... Wytłomaczył nawet dziwną rolę przodownika.
A jednak...

A jednak Otocki znakomicie przypominał sobie ową scenę wtedy w mieszkaniu. Nie wiele brakowało

37