Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mam kłamać? A pan to jak ten policjant rozpytuje.
Otocki wzruszył ramionami.
— Wcale nie rozpytuję... Ot, umówiłem się z tym panem tutaj, mieliśmy wspólnie panią odwiedzić...
— Acha! — rzekłbyś błysk ironji przebiegł w jej oczach.
— Skoro go nie było, śmiało mogę odejść.
— A co mam powtórzyć?
— Że dwukrotnie zgłaszałem się w pilnej sprawie... Oto mój bilet... Nazwisko moje — Otocki! Panienka poprosi panią, aby zechciała do mnie zatelefonować, gdy powróci...
— Dobrze!
Jeśli dotychczas nieokreślone podejrzenia dręczyły Otockiego, po rozmowie ze służącą, wzmogły się one jeszcze bardziej.
Nie ulegało najlżejszej wątpliwości. Powiedziała nieprawdę. Czy Vera znajduje się w domu, czy też wyszła — tego Otocki stanowczo stwierdzić nie mógł. Ale natomiast teraz, już wiedział z całą pewnością, że do niej z wizytą wybrał się „buldog“. Może również jej nie zastał. Służąca otrzymała ścisłą instrukcję, ale zaskoczona niespodziewanem zapytaniem, wygadała się niechcący a później zaczęła kręcić.
— Tam do licha! Sprawa staje się coraz bardziej tajemniczą.

Otocki począł łączyć w swej głowie niezrozumiałe fakty. Vera twierdzi, że nie wie o niczem — a rozmawiała z prezesem o ucieczce jakiejś dziewczyny. Vera z wielkiem zdumieniem wysłuchuje opowieści

39