Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

tem w życiu zetknęli... Nie rozumiem... Bawię przecież niedawno w Warszawie...
Drwiła z niego, czy też zręcznie grała komedję? Słuchał w milczeniu.
Ona zaś, teraz już wyraźnie podniecona, tłomaczyła dalej:
— Zastanowiło mnie mocno to wszystko! Aczkolwiek pani Vera starała się pańskie słowa w żart obrócić... Ale napomknienie o walizce... I dzisiejsze dziwne powitanie... Dlatego jestem rada, że pana spotykam... Proszę mi wyjaśnić te ciągłe zagadki...
Zaiste, tupet nadzwyczajny. To też Otocki roześmiał się głośno, wzruszył ramionami i rzucił.
— Jak długo będziemy grali komedję?
— Komedję?
— Pewnie! Bo jeśli pani są nie na rękę wspomnienia o niektórych wypadkach również z mojej strony je z pamięci wykreślę, ale pod jednym warunkiem...
— Wspomnienia? Warunki? — twarz Ryty to czerwieniała, to bladła.
— O ile pani zechce — dokończył spokojnie — opowiedzieć szczerze, co znaczyła ta cała historja i czego pani poszukiwała u mnie w domu.
— Historja? Ja u pana w domu?
Otocki porządnie już był zniecierpliwiony. Szorstko zawołał:
— Dość udawania!
— Kiedy... ja.. naprawdę...
— Nigdy pani u mnie nie była?
— Nie!

— Nie nocowała?

42