Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak pan śmie!...
— Zostawmy obrazę na później! Nie pozostawiła walizki?
— Jakiej walizki?
— Żółtego, małego kufereczka! Aby potem zgłosić się z wielką awanturą, iż zginęła z niego biżuterja...
— Awantura? Biżuterja? — wzrok Stratyńskiej stał się błędny...
Lecz Otocki nie zwrócił na ten szczegół uwagi.
— Działo się to właśnie tego dnia, kiedy wieczorem spotkaliśmy się na zebraniu u pani Very... Później dokonała pani do spółki z jakimś drabem w mojem mieszkaniu włamania, zapewne przypuszcza jąc, że przywłaszczyłem sobie biżuterję... Niestety! Przysięgam, wcale tam jej nie było...
Powieki Stratyńskiej szybko zaczęły się poruszać, a z pod nich na policzki spłynęły łzy. Otocki jednak nadal pozostał nieubłagany.
— Może zaprzestanie pani nareszcie wykrętów i przestanie wmawiać, żeśmy się nigdy nie spotykali...
Z jej ust wypadł tylko szept.
— Boże!
Machnął niecierpliwie ręką.
— Et! Widzę, że się nie dogadamy... Nie pozosta je mi nic innego, jak pożegnać panią... Proszę być spokojną, nie nadam sprawie rozgłosu...

Skrzywiwszy się pogardliwie i dotknąwszy lekko kapelusza, już miał wykręcić się i odejść, gdy ona pochwyciła go za ramię.

43