gle i podniósł na Rytę oczy. Uderzyły go dziwne akcenty szczerości, które po raz pierwszy posłyszał w jej głosie. Pamiętał Rytę dającą kłamliwe odpowiedzi, otaczającą się tajemnicą, złą, wściekłą — ale takiej, jak obecnie nie znał nigdy. Nawet wtedy, podczas pierwszej u niego wizyty, kiedy rozpłakała się, obrażona zbyt natarczywemi zalotami — daleka była od prośby, lub pokory. Grała w niej raczej dotknięta miłość własna — a nie chęć roztkliwienia Otockiego.
Twarz i ruchy nawet nie przypominały dawnej Ryty. Znikł wyraz dumy i zawziętości — a całe obejście cechowała łagodność.
Cóż to ma oznaczać?
Zrozumiał. Zresztą myśl, która, jak błyskawica przemknęła mu przez głowę potwierdzała tylko poprzednie przypuszczenia. Zrozumiał — i teraz dopiero pojął postępowanie Very.
Stratyńska bezwzględnie ulega czasowym napadom obłędu. Nie wie wówczas, co robi. Zmienia się nawet zewnętrznie całkowicie. Wygląda, jak furja. Jest zła, nieznośna, popełnia skandaliczne wybryki, wszystkich oskarża o przestępstwa, lub sama pod wpływem ogarniającego ją szału, gotowa popełnić przestępstwo. Nie odpowiada za swe czyny. Kiedy atak przejdzie, zamienia się w najłagodniejszą, jaknajlepszą istotę...
Z tego zaś, co zbroiła, nic nie pamięta, te fakty jakby nie istnieją dla niej.. są wykreślone z jej życia... Biedna Ryta... Biedna istota, o chabrowych oczętach, patrzących na świat z niewinnością dziecka...